niedziela, 5 lipca 2015

"Nie jest szczesliwy ten, kto sie za szczesliwego nie uwaza"

A ty, Granger, siedź cicho! To ty wpędziłaś nas... tutaj! Ty głupia szlamo!
Draco Malfoy wydzierał jej się do ucha. Hermiona jedynie zamknęła oczy słysząc, jak Harry i Ron dogadują temu zapchlonemu dupkowi ze Slytherinu.
Uspokójcie się w tej chwili! ─ krzyknęła profesor McGonagall, o której kompletnie zapomniano. ─ To nie przez pannę Granger tutaj jesteście, Malfoy. Na początku października wyjedziecie w wylosowane przez siebie miejsce. Prawdę mówiąc, jest to obóz integracyjny, dla domów. Gryffindor jedzie ze Slytherinem, a Ravenclaw z Huffelpuffem. Uczniowie dobierają się po osiem. Po cztery osoby z każdego domu. Wybieramy tych najbardziej skłóconych. Wy zostaliście dobrani przez radę pedagogiczną.
Czemu? ─ burknął Teo.
Ponieważ, panie Nott, wasz spór trwa całe pięć lat! Jesteście jak nieujarzmione centaury. Czas położyć temu kres. W przyszłym tygodniu wygłoszę przemowę dla uczniów klas piątych wzwyż. Grupki zostaną ustalone, a wybrana osoba wylosuje numerek i grupy i miejsca, do którego się udacie. W waszym przypadku będzie to pani, panno Parkinson.
Pansy pokiwała głową.
I ty się cieszysz, że jedziemy gdziekolwiek ze szlamą, wybawcą świata i rudymi łasicami?
Odpiernicz się od niej, Draco. ─ Warknął Nott, stając w obronie swojej dziewczyny. ─ Blaise, przestań flirtować z Rudą, wszyscy wiemy, że ze sobą chodzicie...


* * *

                    Tydzień minął szybko i bez kłótni.
Harry, Ron i Hermiona cały swój wolny czas spędzali w bibliotece. Bo tylko tam nie chadzali Ślizgoni. Natomiast Draco, Teo i Pansy przesiadywali w lochach, bo tam nie chadzali Gryfoni. Jedynie Ginny i Blaise cieszyli się, że są razem w grupie.
Dnia siódmego od rozmowy, czyli we wtorek, profesor McGonagall po zakończeniu kolacji kazała pozostać uczniom klas piątych, szóstych i siódmych, bo wtedy miała wyjaśnić zasady obozu integracyjnego.
Tak więc, moi drodzy ─ zaczęła, uciszając przy tym uczniów. ─ Jak zapewne wiecie, my, czyli rada pedagogiczna, postanowiliśmy zorganizować dla was tygodniowy obóz integracyjny. Będzie on trwał od dwunastego do dziewiętnastego października. W ciągu dwóch minionych dni ─ kontynuowała ─ zgłaszaliście czteroosobowe grupki ze wszystkich domów. Dziś z samego rana profesor Flitwick z pomocą pani Hooch i profesor Sprout utworzyli z nich ponad czterdzieści grup mieszanych z najbardziej wrogich sobie domów. Jak domyślacie się Ravenclaw jedzie z Huffelpuffem, a Gryffindor ze Slytherinem.
Na sali zawrzało; to Puchoni zgłaszali protesty, to Gryfoni i Ślizgoni.. Jedynie Krukoni warczeli pod nosami i nie mięli zamiaru ani odwagi się odezwać. To przecież decyzja nauczycieli...
CISZA!! ─ wrzasnął Hagrid. ─ Uspokójta się, dzieciaki. Przez tydzień nie będziecie mieli lekcji. Cieszta się, a nie, raban podnosicie, cholibka!
No, cisza, zaległa.. ─ szepnęła McGonagall. ─ Wracając. Numerek pierwszy otrzymuje grupka Zachariasza Smitha i Mariki Weather. Proszę, Mariko, podejdź do profesor Vector i wylosuj kawałek pergaminu... Dokładnie tak... I jaki to numerek, dziewczyno?
Marika Weather, wysoka, chuda, czarnowłosa, błękitnooka, piegowata Krukonka rozwinęła pergamin drżącymi dłońmi.
Numer czterdzieści dziewięć. ─ Odpowiedziała niepewnie.
Słyszałaś, koleżanko Sprout? Grupa pierwsza, miejsce czterdzieste dziewiąte.
Po grupie drugiej nadeszła kolej na grupę trzecią.
Grupa trzecia została wybrana przez nauczycieli. Zapraszam, panno Parkinson.
Pansy wstała, poprawiła włosy, zaklęła cicho i wylosowała numerek.
I?
Czytaj, Parkinson, chcę wiedzieć, gdzie pojadę! ─ wydarł się Ron.
Do trzydziestki, Weasley. Zadowolony?
W połowie.


* * *

                      Hermiona klęła potwornie.
Wyjęła spod łóżka podręczną walizeczkę i wpakowała do niej spodenki, gruby sweter, podkoszulek koloru czerwonego i dwie pary legginsów, a na ostatku torebkę z ocieplanymi magicznie tenisówkami. Przecież nie wie, gdzie jadą.
                      Pansy pakowała tylko stylowe, ale najpotrzebniejsze rzeczy.
W jej kuferku znalazło się miejsce na kieliszki (wiedziała, że ktoś na pewno przytarga alkohol), które transmutowała w skarpetki, czerwoną koszulę w kratę, złoty łańcuszek, parę jeansów, bluzę z godłem Gryffindoru (Już ja ci dam, Malfoy! ─ obiecała sobie), buty do biegania i masę słodkości z Miodowego Królestwa. Była gotowa na ten, pożal się Merlinie, obóz integracyjny.
                     Ginny spakowała tylko cztery najpotrzebniejsze rzeczy:
Butlę (dwulitrową, szklaną butlę) Ognistej Whisky, spodnie, buty na zmianę i bluzkę z długim rękawem. Resztę będzie miała na sobie.
                    Harry pakowanie rozpoczął zaraz po powrocie do dormitorium.
Zdenerwowany wkładał do torby grube skarpety, koszulę, parę zapasowych majtek, trzy butelki ognistej i dwie kremowego piwa, kieliszki zamienione w niepotrzebne guziki i jeansy oraz dresy. Nie będę pakował dodatkowego żarła, pomyślał. Ron weźmie na pewno.
                   Draco pakowaniem się nazwał zwijanie ubrań w ruloniki.
Trzy koszulki na krótki rękaw, para szortów, buty, czapka, bluza i peleryna podróżna (w którą miał zawinięte słodycze i ognistą) zajmowały niewiele miejsca w magicznie powiększonej walizce. Postanowił zostawić miejsce na pamiątki. Pewnie coś zabierze.
                  Teodor pakowanie się olał c a ł k o w i c i e.
Kiedy spakowana już Pansy wkroczyła do jego dormitorium wiedział, że będzie chciała sprawdzić co zabiera. No i na tym się skończyło, że Teo w kuferku miał dresy, trzy pary jeansów, dwa podkoszulki na ramiączka, koszulę na krótki rękaw, grube skarpety, ognistą, dwie czapki, sandały i spodenki. Taa, nie ma to jak taka dziewczyna, uśmiechnął się.
                Ron do torby spakował jedynie masę słodyczy, dwie koszulki, spodnie i sweter.
                Blaise nie wiedział, na co się zdecydować.
Kusiło go, żeby wziąć dwa swetry, parę dresów i obcisłą bluzkę na krótki rękaw, ale ostatecznie zdecydował się na dresy, bluzę, sweter, kieliszki zamienione w skarpetki, trzy obcisłe bluzki i szorty. Czego chcieć więcej, skoro jedzie się ze swoją dziewczyną i kumplami? Niczego, prócz zaprzyjaźnienia się z trójką pewnych Gryfonów...


* * *

Mongolia. ─ Uśmiechnęła się profesor Sprout. ─ Pojedziecie na tydzień do Mongolii w ramach obozu integracyjnego. Myślę, że możecie ubrać się na jutro lekko, ponieważ na pustkowiach tego pięknego kraju słońce może dać o sobie znać.
Nie za blisko Wielkiej Brytanii, ale też nie za daleko. Jak wiecie tylko dwie osoby z grupy będą brać różdżki. Ustalcie je dobrze. A teraz do łóżek! Jutro o siódmej rano musicie być na dziedzińcu szkoły!


* * *


                Hermiona jeszcze nigdy się tak niemiłosiernie nie wlokła.
Dochodziła siódma, a ona dopiero wyszła z pokoju Gryfonów. Ubrana była w jeansy typu rurki i koszulkę z grubymi ramiączkami. Włosy upięte miała w niedbały kok, a czekoladowe oczy podkreślone były eyelinerem. Na ramieniu zwisał jej mały plecaczek, w którym miała okulary przeciwsłoneczne, strój kąpielowy, wodę, tusz do rzęs i szczotkę do włosów.
            Pansy od szóstej rano krzątała się po dormitorium.
Do torebki, którą będzie niósł Teodor, wpakowała szybko kosmetyczkę, butelkę z sokiem z dyni i strój kąpielowy. Podczas rozmowy z Granger dowiedziała się, że w Mongolii też są jeziora. Niesamowite, myślała potem. Wychodząc za dziesięć siódma z lochów myślała o tym, czy by nie przekonać trójki Gryfonów do siebie. W końcu Blaise i Ginny są parą, więc warto by było zaryzykować. Zwłaszcza, że będą na siebie skazani przez tydzień.
Znalazła się na dziedzińcu. Wokoło panował gwar i harmider, nauczyciele wydawali się wykończeni i zdenerwowani, a uczniowie, pokroju niepotrzebnych nikomu pierwszoklasistów, wrzeszczeli na potęgę. Byle im napsuć krwi.
Cześć, Pansy. ─ Panna Parkinson podskoczyła.
Ginny uśmiechała się do niej promiennie.
Nie wiedziałam, że jestem aż tak straszna ─ zaśmiała się. ─ Blaise z tobą wyszedł? Szukam tego czarnucha od wczoraj. Nigdzie gada nie ma!
Pewnie wymyśla kolejną piosenkę dla ciebie. Przecież jesteś jego rudym kokotem i wiewiórką. ─ Pansy zauważyła, jak Ginny wywraca oczami. ─ Co?
Ja mu dam rudego kokota!
GRUPA NUMER TRZY!! ─ wrzeszczał Hagrid. ─ GRUPA NUMER TRZY NA ŚRODEK! SZYBKO, CHOLIBKA, BO ZOSTANIETA! GRUPA NUMER TRZY! GRUPA NUMER TRZY! GRUPA NUMER T... A, już są.
Och, Rubeusie... ─ westchnął profesor Flitwick. ─ Wszyscy, oprócz Notta i Granger, oddać różdżki. ─ Szóstka Gryfonów i Ślizgonów z grupy numer trzy niechętnie oddała różdżki. ─ Świetnie... Teraz rzucę na was czar, który uniemożliwi wam aportację, bo raczej do kominków dostępu nie będziecie mieli.. Lugio Aportatis!
Czarna mgła pognała w ich stronę, wsiąkając później w ich ciała.
Macie tutaj namiot ─ mruknęła profesor Hooch, wciskając pakunek w dłonie Rona. ─ A to ─ wskazała, na trzymaną przez Hagrida, drewnianą skrzynkę ─ jest skrzynka z zadaniami. Kiedy zauważycie blask ze środka wyjmijcie kopertę natychmiast. Jest jeszcze koperta z napisem „Pomoc”. Otwórzcie ją tylko wtedy, gdy będziecie mięli BARDZO poważne kłopoty. Nigdy więcej, nie w innym przypadku.
Hagrid klepnął Harry'ego w plecy i wręczył mu skrzynkę.
No, dziecioki, uważajta mi tam na siebie.
Pokiwali głowami.
Każdy bierze troszkę proszku ─ rzekła szybko McGonagall, podając w obieg doniczkę. ─ Na słowo „siedem” wrzeszczycie numer... jaki oni mają numer podróży, Vector?
Trzydzieści, pani dyrektor.
Trzydzieści. No. Raz, dwa trzy, cztery, pięć, SIEDEM!
TRZYDZIEŚCI!! ─ wrzasnęli równo.
Po chwili poczuli szarpnięcie za barki, zobaczyli nicość i wylądowali na pustkowiu. Obolali wstali. Z suchej ziemi wystawało dużo kamieni.
Co... teraz? ─ spytał Draco, przeciągając się.
Jak to co? Wojskowy Blaise bierze mapę i prowadzi!
Skąd wiesz, Nott, że tam jest mapa?
Bo widzę, że w kuferku, który otworzył Potter, świeci się koperta z napisem „MAPA”, Weasley. Ja idę za Blaisem, a ty, Hermiono, na końcu.
Super...




Hej! Liczę na to, że nie jest tak źle c;;! Mam pomysł na to opowiadanie, i to dobry, jednak nie wiem, czy zrealizuję go. Liczę na waszą pomoc! ;3

Szablon wykonany przez Calumi